Minął już prawie poniedziałek.
Wieczór Reni Iwaniec z akompaniamentem gongami, dzwoneczkami, piaskiem (wywoływaczem deszczu) i innymi instrumentami Reni Wrzeszcz był drugim z cyklu Poezja na wzgórzu.
Renia, która jeździła z fotografikami (i ze mną) na wschody słońca, mówiła, że jej aparat nie jest potrzebny - ma dwa obiektywy... w oczach :)... Na sali pełnej ludzi, tak pełnej, że trzeba było donosić krzesła, nie było ani jednej osoby z aparatem. Nikomu też nie przyszło do głowy by wyciągnąć telefon komórkowy. Jest to szczególne, tak jak szczególna jest poezja Reni, chwytanie chwil i zamykanie ich w kilkuwersowych miniaturach... Być może, skoro nie ma przypadków, a przecież nie ma, chodzi właśnie o to by zatrzymać tę chwilę z nią, z jej poezją podobnie jak zatrzymuje się w sercu widok gór lub płynącej wody, czy uśmiechnięte oczy dziecka... Raz. Na zawsze.
To był pierwszy wieczór autorski Reni, wieczór pełen wzruszenia, wypełniony słowem i muzyką...
Dziękuję Wam, że byliście - osobiście i duchem :).
Jaka szkoda, że tak daleko od Was mieszkam...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko :)
:) I ja również :).... Żałuję.
Usuń